niedziela, 25 maja 2014

Rozdział1: Meet Sue.

Nazywam się Sue Waller, mam dziewiętnaście lat i możecie mi wierzyć lub nie, chciałabym opowiedzieć wam pewną historię, która obróciła moje życie o 180 stopni.
Każdy z nas ma chwile kiedy czuje się samotny, niechciany bądź niekochany. Doskonale to rozumiem, ja też tak mam i wiecie co wtedy robię? Piszę. Chociażby w tym momencie, piszę to do was, bo chciałabym się podzielić niezapomnianymi chwilami i tym wszystkim o czym nigdy nie będę w stanie zapomnieć.
Mieszkam w Kalifornii od urodzenia, pewnie wydaje wam się, że to idealne miejsce dla każdego z was, muszę się przyznać, że kiedyś też tak myślałam. Zawsze ciepło, piękne zachody słońca, plaża, imprezy - jasne, to wszystko jest fajne dla kogoś, kto nie mieszka tutaj przez całe swoje życie. Ludzie nie doceniają tego co mają, nie zwracają uwagi na to co najpiękniejsze, bo jeśli ma się coś na wyciągnięcie ręki czego można chcieć więcej, prawda? Musicie jednak wiedzieć, że kiedy jest smutno to kocha się zachody słońca* wystarczy ten jeden moment, żeby uświadomić sobie co tracimy w tej całej gonitwie jaką jest życie. I chociaż spotykają nas różne przykre wypadki starajmy się odnajdywać w tym wszystkim choć odrobinę pożytecznego. W końcu nic nie dzieje się bez powodu.

~*~
Na plaży wieczorami zawsze odbywają się jakieś imprezy, a kiedy mówię zawsze to jest to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zwykle o dwudziestej już z daleka słychać ciężkie dudnienie muzyki. Tak też było tym razem. Nie przepadam za hałasem i tłokiem zbierających się na plaży ludzi ale nie mogłam odmówić na zaproszenie, które znalazło się w moich rękach zaraz przed rozpoczęciem zajęć. Wszyscy uczniowie zostali zaproszeni, więc mogłam przypuszczać, że szykowało się coś naprawdę ciekawego. Ostatnio zrobiłam sobie sporo wolnego od imprezowania, może jeden raz jednak nie byłby takim złym pomysłem?
- Hej Sue, wybierasz się dzisiaj na plażę? - usłyszałam głos Brandon'a, który stanął obok mnie opierając się ramieniem o szafki. Przewracając oczami wyciągnęła z torby niepotrzebne książki i chowając je na półkę zamknęłam drzwiczki z głośnym trzaskiem. Lubiłam go ale chwilami bywał naprawdę upierdliwy. Od kiedy wyznał mi rok temu co do mnie czuje wydaje mu się, że możemy być dla siebie kimś więcej niż tylko parą przyjaciół. A wierzcie mi, że wspólna przyszłość zupełnie nie była nam pisana.
- Cześć Brandon, nie mam nastroju na imprezy poza tym jeszcze nie otworzyłam zaproszenia. - odpowiedziałam zerkając na niego przelotnie. Ułamek sekundy wystarczył mi, żeby dostrzec tik nerwowy, który uwidocznił się w jego prawym oku. Zawsze reagował na wszystko w ten sposób. Czasami miałam ochotę udzielić mu rady, coś w stylu: chyba powinieneś zabierać ze sobą melisę. Albo: W wolnym czasie zainteresuj się jogą, powinna dobrze ci zrobić na niekontrolowane zmiany nastroju. Ostatecznie jednak, wolałam nie zwracać na to uwagi i nie wychodzić na niegrzeczną, czy coś z tych rzeczy.
- Oh, wszyscy liczyli na to, że się zjawisz. - powiedział z coraz mniej wyczuwalną radością w głosie. Poprawka: chciał powiedzieć, że to on liczył na to, że przyjdę, oczywiście jego męska postawa nie pozwalała mu przyznać się do słabości jaką mnie darzył. Zabawne prawda?
- Nie zawsze można mieć to, co się chce. - zaśmiałam się klepiąc go po ramieniu, po czym ruszyłam w stronę sali gdzie lada chwila miał zacząć się wykład z ekonomii.
Wykłady to najnudniejsza rzecz ze wszystkich nudnych rzeczy, szczególnie jeśli prowadzone są przez profesora Millera. Jeśli już uda ci się zrozumieć cokolwiek z tego co mówi, masz wrażenie jakby opowiadał to wszystko sobie, co tylko daje ci kolejny powód do tego, żeby dać sobie z tym wszystkim spokój. Pewnie gdybym była choć odrobinę zbliżona stanowiskiem do niego, wszystkie dziwne słowa, które padają na wykładach wydawałyby mi się ciekawsze ale smutna rzeczywistość była taka, że byłam zwykłą uczennicą dla której świat ekonomii według profesora Millera był zupełnym kosmosem. Co rozumieć możesz również jako: zapowiadała się kolejna 1.5-godzinna męczarnia.

Aula zaczęła wypełniać się po brzegi, wejście było zakorkowane z racji tego, że nikt nie chciał spóźnić się na tą jakże wciągającą przemowę. Rada dla nowych: nigdy nie spóźniaj się na wykłady, jeśli nie chcesz otrzymać w nagrodę dodatkowego eseju. Ostatecznie jednak udało mi się wejść do środka i zająć miejsce, które trzymała dla mnie moja przyjaciółka Tessa.
- Jestem wykończona, ty też nie mogłaś spać w nocy? Wydawało mi się jakby ktoś czatował nam pod drzwiami. - powiedziała przeciągając się na krzesełku. Ah tak, zapomniałam wspomnieć, że naszym domem był teraz wspólny pokój w akademiku.
- Ja nic nie słyszałam. - wzruszyłam ramionami kładąc na kolanach notes i bawiąc się długopisem przyglądałam się całej reszcie wchodzących do pomieszczenia ludzi. Profesor Miller był z reguły bardzo punktualnym człowiekiem, przesiadywał za biurkiem zwykle znacznie dłużej niż powinien i przychodził znacznie wcześniej od nas, a tego dnia było odwrotnie. Pięć minut spóźnienia? To coś niewybaczalnego z jego punktu widzenia a teraz sam nie zjawił się na czas. Miałam nadzieję, że w końcu zrozumie, że ludziom przytrafiają się różne wypadki i czasem punktualność jest niemożliwa.
W pomieszczeniu panował głośny szum, wszyscy byliśmy zaniepokojeni i pełni nadziei, że wykład zostanie odwołany. Akurat..ale pomarzyć zawsze można, prawda? Chwilę później do pomieszczenia wbiegł profesor, co każdy mógł zauważyć z miejsca jakie zajmował. Postawił na biurku kubek z kawą wystarczająco niechlujnie, żeby zawartość rozlać na czysty blat. Wydał z siebie okrzyk niezadowolenia w postaci głośnego ''cholera'', które rozniosło się w głośnikach. Wszyscy parsknęliśmy śmiechem.
- Ktoś tu dzisiaj chyba też się nie wyspał! - krzyknęła śpiewnie Tess na co uciszyłam ją zatykając jej dłonią usta. Obie doskonale wiedziałyśmy, że zbędne uwagi kierowane w szczególności do profesora Millera były nie na miejscu. Całe szczęście dla niej, że tego nie usłyszał, bo mogłoby się to skończyć w ostateczności długą rozmową na temat wyrozumiałości i postawy wchodzącego w dorosłe życie człowieka, co byłoby jeszcze gorsze niż przesiadywanie do późna w nocy nad odrobieniem karnej pracy domowej.
- Przepraszam wszystkich za spóźnienie, chyba czas wymienić samochód na nowy. - powiedział po chwili nachylając się nad mikrofonem z przepraszającym wyrazem twarzy. Wymienić samochód na nowy? Czyżby w końcu przekonał się, że jego stara ''Betty'' przeszła na emeryturę? Bo w końcu kto w tych czasach jeździ samochodami z roku 1970?
~*~
- Dzisiaj nie było wcale tak źle, jak myślisz? Chyba chciał wynagrodzić nam usterkę grata, który ledwo wyciska z siebie 20km/h. Patrz! Zrobiłam nawet notatki, nigdy nie wiadomo co wpadnie mu do głowy na następnych zajęciach, wierz mi lub nie, chcę zacząć ten rok jak najlepiej będę umiała. Obiecałam to mamie, powiedziała, że zabierze mnie na super zakupy jeśli uzbieram parę dobrych stopni. No i oto jestem! Tessa mózgowiec atakuje!
- Serio? Kto by pomyślał, że zaczniesz się uczyć za parę fajnych ubrań? Nie lepszym rozwiązaniem byłoby znaleźć sobie dorywczą pracę i trochę zarobić? Patrz na to z drugiej strony: kupisz sobie ubrania i nie będziesz musiała przesiadywać przed książkami całymi dniami. - odpowiedziałam zgrywając się.
- Ha, ha, bardzo śmieszne Sue! Ja i praca? Halo odbiór! Nie mam zamiaru zmywać brudnych garów po najedzonych, niezadowolonych, nadętych klientach. - powiedziała z irytacją w głosie.
Fakt, zmywanie naczyń nawet po sobie sprawiało jej ogromne problemy ale to wszystko zasługa jej rodziców, którzy od małego wyręczali ją z najdrobniejszych obowiązków domowych.
- Swoją drogą dostałam rano zaproszenie, szykuje się jakaś super impreza na plaży! W co się ubierasz?Myślałam, żeby założyć czarne jeansy, jakąś zwiewną bluzkę, która podkreśliłaby moje walory i sama nie wiem...- zrobiła zamyśloną minę, by po chwili dodać. - Słyszałam, że ma być też Cameron, może uda mi się zamienić z nim parę zdań! - niemalże krzyczała ściskając z radości moją rękę.
- Jeszcze nie wiem czy pójdę. - odpowiedziałam wyrywając się z jej uścisku. Skarciła mnie surowym wzrokiem. Wiedziałam doskonale co sobie teraz myśli: oszalała! Ale ja wcale nie oszalałam, nie miałam ochoty na zabawę i niespecjalnie widziało mi się spędzenie pół nocy z natrętnym Brandonem, który usilnie miał w planach przekonanie mnie do samego siebie. Nie mogłam jednak ostatecznie przedstawić jej własnego zdania, bo znając Tess już miała w zanadrzu szantażowanie mnie tym, że jeśli z nią nie pójdę ona nigdy więcej nie pożyczy mi swojego laptopa. A z racji tego, że mój aktualnie nie nadawał się do użytku, zmuszona byłam korzystać od niej. I tu się kółko zamykało. Wydęłam usta i wypuszczając z nich powietrze wzięłam poją przyjaciółkę pod rękę mówiąc:
- Wracajmy, jeśli nadal masz w planach upijanie się przez całą noc.

~*~
Zanim ostatecznie trafiłyśmy na plażę zawitałyśmy jeszcze w pobliskim sklepie monopolowym. Zdaniem Tess impreza na którą nie przyniesiesz własnego alkoholu jest sto razy gorsza. Nie miałam w tej sprawie nic do gadania, bo moja przyjaciółka była w tych sprawach specjalistką. Kiedy ona wybierała się na zabawy ja zazwyczaj siedziałam w pokoju ucząc się w razie niezapowiedzianych kartkówek. Nie myślcie sobie, że jestem nudziarą, moim zdaniem upijanie się do nieprzytomności nie jest odpowiednikiem fajnego charakteru czy czegoś z tych rzeczy.
Byłyśmy przed czasem ale tłok który zebrał się na plaży w ogóle na to nie wskazywał. Tessa zabierając butelki piwa schowane pod skórzaną kurtką pobiegła do grupki chłopaków, którzy najwidoczniej byli jej znajomymi. Od początku wiedziałam, że właśnie tak to będzie wyglądało i nie pomyliłam się. Kolejny punkt dla ciebie Sue - pomyślałam kreśląc palcem w powietrzu niewidzialny ''ptaszek''.
Zabawa jeszcze się nie zaczęła a ja zaraz po postawianiu stopy na chłodnym piasku już zostałam sama. Starałam wtopić się w tłum żeby nie rzucać się w oczy. Co prawda nie widziałam jeszcze w pobliżu Brandon'a ale wiedziałam, że gdzieś tutaj jest. Domyślałam się, że tu będzie, bo kto jak kto ale on nigdy nie przepuściłby okazji darmowych drinków i jedzenia.
Po dobrych piętnastu minutach wałęsania się między ludźmi stwierdziłam, że ukrywanie się jest bez sensu i zajęłam miejsce na piasku znacznie dalej od rozkręcającej się imprezy. Muzyka z tego miejsca była słabo słyszalna ale wystarczająco, na tyle żeby zebrać myśli i wsłuchać się w puszczany utwór.
Dzień chylił się ku końcowi, zachód słońca miał nadejść lada chwila, żałowałam tylko, że przez pośpiech nie zabrałam ze sobą aparatu. Podciągnęłam kolana pod brodę i owijając je ramionami westchnęłam cicho obserwując szybujące po niebie ptaki. Podziwiałam ich wolę życia, chociaż krążyły od jednego miejsca do drugiego miałam wrażenie, że nic nie jest bez celu, że mimo wszystko trzymają się w grupie i w razie zagrożenia, będą sobie pomagać poświęcając własne życie. Czy nie tak właśnie powinna wyglądać przyjaźń? W jednej chwili zdałam sobie sprawę, że ja nie mam nikogo, kto byłby w stanie poświęcić się dla mnie. Ironia losu, prawda?
Słońce przybrawszy różowo-pomarańczowe barwy znikało mi z oczu z każdą mijającą sekundą. Niebo pełne barw zaczynało pogrążać się w granacie nadchodzącej nocy. Kolejny dzień właśnie dobiegał końca. Wstając otrzepałam spodenki z piasku i zdejmując z nóg sandałki ruszyłam w stronę burzących się fal. Letnia woda przyjemnie obmywała moje stopy wypłukując drobny piasek spod moich palców. Wciągnęłam chłodne, wieczorne powietrze mrużąc przy tym oczy, kiedy w jednej chwili poczułam uderzenie czymś ciężkim w tył głowy. Zaskoczona zachwiałam się na nogach.
- Przepraszam, nic ci nie jest? - usłyszałam za plecami głos pełen troski. - Uczę brata odbijać piłkę ale nie jest w tym najlepszy...
- Nic się nie stało. - odpowiedziałam odwracając się w stronę dochodzącego głosu. Teraz mogłam przyjrzeć się lepiej stojącemu przede mną chłopakowi. Był znacznie wyższy ode mnie. Poczułam się mała, kiedy patrzył na mnie dużymi, zielonymi oczami, które w blasku przygasłego już słońca przybierały złoty kolor.
- Może chciałabyś zagrać z nami? - zapytał uśmiechając się nieśmiało. W jednej chwili usłyszałam krzyk małego chłopca, który zniecierpliwiony wołała swojego brata.
- Dziękuję ale muszę wracać. - pokazałam kciukiem w kierunku grupki nieznanych mi ludzi, wijących się pod cienkim kijem krzyczących ''jak nisko możesz zejść?!''.
- Oh! Jasne, w porządku, miłej zabawy. - powiedział kierując wzrok w stronę krzyków, by znowu spojrzeć w moją stronę. Uśmiechnęłam się tylko i odeszłam brodząc w mokrym piachu. Czułam, że odprowadza mnie wzrokiem. Scenka jak z filmu - pomyślałam uśmiechając się sama do siebie.
________________________________________________________________________
W końcu zabrałam się za pisanie. 
Mam nadzieję, że rozdział nie jest najgorszy 
(pamiętajcie, że to dopiero początek, rozkręcam się!) 
Byłoby miło, gdybyście zostawili komentarz co o tym myślicie :) 
Szablon by S1K